Śnisz, że schodzisz głęboko pod ziemię. Schody wyłożone
żywym drewnem. Otacza Cię mrok, a Ty dalej, spiralą, coraz głębiej. Co chwilę
widzisz pęknięcia na prawej ścianie. Są zbyt małe, by coś dojrzeć. Światło z
trudem się przez nie przeciska. Im głębiej jesteś, tym pęknięcia się
powiększają, ściana im ustępuje, aż w końcu zostaje z niej cieni pas,
przypominający balustradę. Wychylasz się przez nią i patrzysz w górę, na niebo,
którego nie powinno tu być, na gwiazdy, które tak naprawdę są zakończeniami
długich korzeni zwisających ze sklepienia. Nie widzisz przeciwległej ściany,
wszystko dalsze przesłaniają Ci gęste liście, zbyt zielone i duże, jak Ci się
wydaje. Schodzisz dalej, co chwilę spoglądając na ten świat w świecie. Co jakiś
czas stajesz na platformach – występach skalnych lub starych konarach. Oglądasz
kwiaty, trawę. Przestępujesz przez mały strumyk z krystaliczną wodą. Aż w końcu
schody się kończą. Stajesz na ubitej ziemi u stóp lasu. Patrzysz na drzewa i
wiesz, że są stare. Z ziemi wyrastają korzenie, wyżej, niż byś sięgnął.
Przypominają luźno utkane ptasie gniazdo, wywrócone dnem do góry. Patrzysz w
górę, widzisz pień, gruby, pomarszczony, pełny życia. Spoglądając w las nie
widzisz martwych roślin, poszycie jest czyste, przejrzyste. Odwracasz się i na
prawo od schodów masz polanę. Wydaje Ci się mała, jakby czymś przytłoczona.
Marzysz, żeby położyć się na trawie, w cieniu drzew i patrzeć na niebo.
Kładziesz się, lecz za blisko, liście przesłaniają niebo. Przesuwasz się, coraz
bliżej serca polany. Kiedy już cieszysz się, odpoczywając na ciepłej, gęstej
trawie zaczyna padać. Podnosisz się. Tu nie może padać. Jest wilgotno, są
strumienie ale padać nie może. Wracasz się schodami na górę. Na pierwszej
platformie widzisz kobietę, która przełącza coś na panelu obsługującym tamę na
rzeczce. Wyżej widzisz wojsko, szykujące się do najazdu na krainę, która
istniała spokojnie od nie wiadomo kiedy. Budzisz się i wiesz, że już nie
zobaczysz swojego nieba, drzew, życia, które zostało we śnie.
Śnisz, że schodzisz głęboko pod ziemię. Schody wyłożone żywym drewnem. Otacza Cię mrok, a Ty dalej, spiralą, coraz głębiej. Co chwilę widzisz pęknięcia na prawej ścianie. Są zbyt małe, by coś dojrzeć. Światło z trudem się przez nie przeciska. Im głębiej jesteś, tym pęknięcia się powiększają, Pokaż całość